Wybiła godzina 17 i to był czas zajmowania miejscówek na powrotną drogę Lufthansą. Kiepsko się jednak e-odprawia bez Internetu :) namierzaliśmy więc co chwilę, czy aby przypadkiem nie ma żadnego Wi-Fi :) W końcu się udało, właśnie przy Castello Sforzesco - jakaś restauracja tam miała... Juhu!
No ale weszliśmy na zamek, byłoby tam bardzo fajnie, gdyby nie tłumy turystów, które sprawiły, że bardziej koncentrowałam się na "przedzieraniu" się przez tłum niż na oglądaniu murów :) było po 17, więc muzea wewnątrz zamku już były pozamykane, ale mimo wszystko uważam, że warto było to obejrzeć. Zaczepił nas tam friend from afrika:
- Hey playboy! Playboy... this if a gift for you... for luck!
... czy oni do cholery zawsze muszą to robić?
- Hey, Shakira. Take it, this is a gift for me. No money no problem.
Nim się obejrzałam nasz Afrykański przyjaciel wiązał mi już plecioną z niteczek cieniutką bransoletkę na ręce. Wzięłam Pawła za rękę i pociągnęłam za sobą do przodu, bo już mu się zdążył pochwalić jak ma na imię :) Na szczęście gość szybko odpuścił, ale mogło być różnie.
Oprócz turystów wszędzie było pełno ludzi z flagami AC Milan. Na tyłach zamku rozpościerał się śliczny park, gdzie grupa dorosłych facetów grała w futball :) Ten futbolowy klimat miasta można było z łatwością poczuć. Przeczuwaliśmy, że trwa właśnie jakiś mecz - albo będzie trwał. W parku usiedliśmy jeszcze na ławce, ale zbierało się na deszcz, więc zmyliśmy się w powrotną stronę. Tam WRESZCIE udało nam się znaleźć otwartą restaurację (dość sporą, widać, że nastawioną na turystów ...) i zjeść pizzę.
Później przeczytaliśmy, że firma z Nowego Yorku... Ale pizza włoska, potwierdzam latami doświadczeń! ;-) Po pysznej obiado-kolacji udaliśmy się do metra celem dostania się do Duomo.