Geoblog.pl    fk    Podróże    Portugalia - Albufeira    Albufeira
Zwiń mapę
2011
22
cze

Albufeira

 
Portugal
Portugal, Albufeira
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2911 km
 
Następnego dnia pomaszerowaliśmy bez śniadania do taksówki. Oczywiście w górę, w górę i jeszcze raz w górę - ale tam jest postój taksówek, więc na 100% będzie. Choć spacer trwał może 5 minut, to gorąc nas wykończył. Nigdzie cienia. Na postoju taksówek (wyglądającym jak przystanek autobusowy), czekało już małżeństwo z dzieckiem. Taksówek ani śladu. Spytaliśmy, czy długo czekają. No, już z 5 minut. Poczekaliśmy z nimi jeszcze z 10 minut zanim pojawiła się jedna taksówka. O, jest jakaś, to za chwilę gość da komunikat na radio i będzie następna - można by pomyśleć, ale niee.. nie w Albufeirze. Czekaliśmy na swoją 15-20 minut. W taksówce zobaczyliśmy, że na zewnątrz jest ok 37,5 stopnia... ale gorąc.


Dojechaliśmy do miejsca,w którym mieszkał Nuno i stamtąd pojechaliśmy już nieco schodzoną corsą. Nuno mieszkał w takim miejscu. Stamtąd pojechaliśmy na śniadanko na - podobno najlepsze w okolicy - Bifany. Bifana to bułka z cienko pokrojoną i usmażoną wieprzowinką. Bifanę podano nam z piri-piri. Piri-piri to rodzaj papryczek, z których przygotowany jej sos, coś na kształt tabasco. Tyle, że tabasco jest przygotowywane z różnych ostrych papryczek, a piri-piri to jeden z gatunków. Tutaj piri-piri były drobno posiekane i zalane oliwą z oliwek. Swoją drogą, jednym z flagowych dań Portugalii jest kurczak marynowany w piri-piri.

Dojechaliśmy do miejsca,w którym mieszkał Nuno i stamtąd pojechaliśmy już nieco schodzoną corsą. Nuno mieszkał w takim miejscu. Stamtąd pojechaliśmy na śniadanko na - podobno najlepsze w okolicy - Bifany. Bifana to bułka z cienko pokrojoną i usmażoną wieprzowinką. Bifanę podano nam z piri-piri. Piri-piri to rodzaj papryczek, z których przygotowany jej sos, coś na kształt tabasco. Tyle, że tabasco jest przygotowywane z różnych ostrych papryczek, a piri-piri to jeden z gatunków. Tutaj piri-piri były drobno posiekane i zalane oliwą z oliwek. Swoją drogą, jednym z flagowych dań Portugalii jest kurczak marynowany w piri-piri.

Po śniadaniu ruszyliśmy na wycieczkę w poszukiwaniu typowej portugalskiej wioski. No dobrze, właściwie niczego nie szukaliśmy, po prostu wozili nas w dziwne miejsca i mówili, że tam polecają wszyscy jechać :)

Droga wiodła właściwie przez same wioski. U nas typowe wioski to kilka domów BLISKO siebie i idące wgłąb hektary pól. Tutaj domy stoją raczej samotnie. Wiele z domów ma jakąś swoją nazwę, np.Dom nad oceanem, mały domek itp. Droga z pomarańczowego piachu prowadziła przez pola na których rosły drzewa pomarańczy, granatów, oliwek i innych.

Po drodze zahaczyliśmy o lokalną atrakcję turystyczną w postaci źródeł i powstałej na niej pralni ręcznej. Myśleliśmy, że to taki zabytek/ciekawostka i jakież było wówczas nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy Portugalkę spełniającą swój domowy obowiązek.

Arabski Zamek

Droga pod górę prowadziła do ruin zamku arabskiego. Jeśli chcemy powiedzieć w skrócie, to historię Portugalii można streścić w trzech najważniejszych datach. W 711 r. na chrześcijańskich Gotów napadło wojsko Maurów z Afryki. Panowanie arabów trwało 500 lat i w tym czasie Półwysep Iberyjski znajdował się pod wpływem arabsko-berberyjskiej kultury - szczególnie w południowych rejonach (Północ stale się burzyła) - dzięki temu powstało wiele miast. Rejon Algarve (w którym byliśmy) nazywano wówczas al-Gharb i wpływy kultury arabskiej nie są tu aż tak widoczne jak w innych częściach półwyspu - szczególnie miast Andaluzyjskich (Hiszpania). Nie zachowało się tu zbyt wiele arabskich budowli, szczególnie z powodu trzęsienia ziemi w 1755 r. Najbardziej widocznym elementem są białe wioski z niskimi, kwadratowymi domkami. Tak właśnie opisałabym dzielnicę, w której mieszkaliśmy.

W 1249 roku zakończyła się Rekonkwista (powstanie chrześcijan przeciwko Muzułmanom).

Trzecią ważną dla Portugalii datą była podróż Vasco Da Gamy do Indii (w 1498 roku). W tym czasie z Portugalii startowało wiele wypraw dalekomorskich - właśnie z Algarve. Wyprawy wyruszały z portu w Lagos, gdzie ładowano towary, które wymieniano w Zachodniej Afryce na niewolników, złoto i kość słoniową. Taki handel przyczynił się do rozkwitu kraju.

Wracając jednak do czasów teraźniejszych.... Wjechaliśmy na dość pokaźną górę, skąd rozciągały się nie lada widoki. Przed naszymi oczami stał jakiś niezidentyfikowany obiekt-ruina. Bez łał - za to widoki z góry - zachwycające.

Ruszyliśmy dalej. Z góry było widać rzekę, więc ruszyliśmy w tamtą stronę, by się czegoś napić i odsapnąć. Okazało się jednak, że miejsce, które kiedyś było ogólnie dostępne i urządzane tam były różne imprezy (festyny? ;) ) aktualnie jest terenem prywatnym, więc tylko przeszliśmy się przez coś w stylu mini-tamy (może to jakiś system nawadniający?) i zawróciliśmy w poszukiwaniu wody. Po drodze przejeżdżaliśmy przez miejscowość Czyściec (Purgatorio), więc czuję, że mam już to za sobą;-)

Pojechaliśmy do miejsca, gdzie ów jeziorko kształtuje naturalny basen... (dziwny naturalny basen z murowanymi ścianami, ale może chodziło o to, że zrobili tam coś takiego ... ;) ). Było tam baaaaaaardzo ładnie. Zbocza gór były oblepione niewielkimi murkami. To dawne winnice. Dowiedzieliśmy się, że te rejony - niegdyś znane z produkcji wina - teraz ze między innymi względu na wysokie ceny wody w Algarve wycofały się z interesu i większość Portugalskiego wina produkowana jest na północy, gdzie choć słońce świeci słabiej, to też mniej trzeba nawadniać teren.

Później przejechaliśmy przez polecaną typową-portugalską-wioskę na zasadzie "jesteśmy w typowej portugalskiej wiosce ... i już nie jesteśmy :)". Zdążyłam jednak pstryknąć parę fotek z tej "japońskiej" wycieczki;)

Wróciliśmy do domu. Ola dzisiaj miała dzień wolny, więc na spokojnie wzięliśmy prysznic i odpoczęliśmy. Następnie udaliśmy się do restauracji Ruina, tuż obok domu - od początku zakładaliśmy, że skoro to jedna z najlepszych restauracji w Albufeirze, to trzeba się tam udać. Szczególnie, że z tarasu był tam niezły widok na plażę. Kelner przywitał nas tekstem "tam na tablicy macie menu". Menu było wyłącznie w języku portugalskim, więc się wkurzyliśmy i wyszliśmy. ;)

Z tego względu mam tylko jedno zdjęcie z tarasu widokowego w Ruinie - mina Oli, gdy dowiaduje się, że nie ma drukowanego menu. ;-)

Poszliśmy do całkiem losowej restauracji przy plaży - Luisiana. Jedzenie względne, ale nasłuchałam się narzekań jak jest parszywe, więc zapewne to kwestia gustu i wrażliwości smakowej. Następnie poszliśmy do baru przy plaży i na plaży. Część znajdująca się na plaży była wyposażona w dywany. Na dywanach stały plastikowe stoliki i pufy wypełnione styropianowymi kulkami. cała ta część oddzielona była od reszty plaży zmyślnymi lampionami w postaci torebki papierowej/śniadaniowej do której wsypano trochę piasku i wrzucono palący się podgrzewacz. A efekt niesamowity!

Siedzieliśmy tam aż zostaliśmy sami i uznaliśmy, że nie ma co trzymać chłopaków. Poszliśmy zajrzeć do JC przywitać Agę i Jo, a później poszliśmy na dobitki Karaoke - mieli OGROMNĄ listę piosenek. Do domu wróciliśmy koło 4:00.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (37)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 104 wpisy104 2 komentarze2 176 zdjęć176 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
23.11.1992 - 23.11.1992
 
 
23.11.2004 - 23.11.2004
 
 
23.11.2002 - 23.11.2002