Ten dzień rozpoczęliśmy od English Breakfast w Granfinusie. Później dołączyła do nas Ola i zaproponowała wycieczkę na bardziej odosobnioną plażę.Wstąpiliśmy jeszcze po matę, która przydała mi się w czasie drogi do osłaniania pleców.
- Obrigada? - czyli "dziękuję" po portugalsku, spytał Paweł wychodząc ze sklepu
- Tak. - odpowiedziała Ola. Zadawaliśmy jej to pytanie dość często, bo jakoś za cholerę nie mogliśmy zapamiętać - po hiszpańsku jest gracias, a przecież hiszpański i portugalski są prawie identyczne... ale właśnie te różnice językowe, których turyści nie potrafili przyswoić najbardziej drażniły Portugalczyków.
- A jak jest "cześć"? - dopytywał Paweł
- Ola.
- Ha! Jeszcze się trochę zjaram na czerwono i będę mógł udawać lokalasa! ;)
Szliśmy spory kawałek plażą, weszliśmy na skałki i tam już widzieliśmy śliczną, długą na ok 200 metrów piaszczystą plażę, całkowicie otoczoną skałkami. Nie było tam zbyt dużo osób i najcudowniejsze było to, że był tam pub z piwem:)
Przy okazji mewy, która pojawiła się na tej plaży dowiedzieliśmy się, że w Portugalii jest ogólnie znana prawda - jeśli mewy siadają na piasku, to będzie padać. Uznaliśmy, że jedna mewa deszczu nie czyni. Szczególnie, że niebo było totalnie bezchmurne. Mieliśmy oczywiście rację.
Ponieważ drugi dzień plażowania (raczej siedzenia w cieniu parasola) dał nam się mocno we znaki, Paweł zaproponował, żebyśmy wrócili taksówką. hehehehe, to był kiepski plan. Szliśmy długo pod górkę i myślę, że taką samą drogę musielibyśmy przejść przez plażę do domu. W Portugalii nie istnieje praktycznie system zamawiania taksówek na telefon. A jak już się zamawia, to - zdaniem Oli - dyspozytorka pyta gdzie to jest, nawet jeśli jest to jeden z dwóch najbardziej charakterystycznych punktów w mieście. Z tym przeświadczeniem poszliśmy w stronę postoju taksówek. Dodatkowo - wszyscy taksówkarze w Portugalii mają zamknięte lewe tylne drzwi od środka. Po co? Żeby pijani turyści z Wielkiej Brytanii nie wpadli na pomysł otworzenia tych drzwi wprost na jadący samochód tylko dlatego, że w UK jest ruch lewostronny i się zapomnieli. Obiado-Kolację zjedliśmy w Steak House El Rancho. Bardzo dobrze wyglądająca restauracja tuż przy plaży - więc widoki niezłe!
Ola zamówiła steka, Paweł - obserwując sąsiednie stoliki - Kebab, a ja steka na kamieniu. Jakie było moje zdziwienie jak mi kelnerka przyniosła surowe mięso... - ja to zamówiłam? :)
Po chwili dostałam rozgrzany "do czerwoności" (gwoli ścisłości był raczej czarny :) ) kamień i smarując mięsko masłem ziołowym, przyprawiając pieprzem i solą mogłam sobie go przyrządzić według własnego upodobania. MMMMMMM!!!!! (z wrażenia zdjęć nie ma, więc uchwyciliśmy tylko "kebaba" sąsiadów ;) )
Wróciliśmy do domu i Ola poszła do pracy, a my się relaksowaliśmy i leczyliśmy oparzenia. Wieczorem, gdy wyszliśmy, zerwał się duży wiatr i zrobiło się przez to naprawdę chłodno. Przyjemnie-chłodno, choć lekko zimno. Zrobiliśmy sobie krótki spacer i standardowo udaliśmy się do JC.